Proelio
Czy chcesz zareagować na tę wiadomość? Zarejestruj się na forum za pomocą kilku kliknięć lub zaloguj się, aby kontynuować.


In the last days of peace
Europe holding it's breath
An invasion is coming but when will it start?
Who will be first to fall?
Who will be last to stand?
Who will stop all this madness that has consequences no man understands?

 
IndeksLatest imagesSzukajRejestracjaZaloguj

 

 'Cause there ain't no doubt, I love this land - God bless the USA!

Go down 
2 posters
AutorWiadomość
Stany Zjednoczone




Imię : Alfred
Nazwisko : Jones
Kraj : Stany Zjednoczone
Strona konfliktu : Państwa Neutralne
Szef : Franklin Delano Roosevelt
Liczba postów : 1
Join date : 12/11/2012

'Cause there ain't no doubt, I love this land - God bless the USA! Empty
PisanieTemat: 'Cause there ain't no doubt, I love this land - God bless the USA!   'Cause there ain't no doubt, I love this land - God bless the USA! I_icon_minitimeWto Lis 13, 2012 5:13 pm

Imię: Alfred

Nazwisko: Jones

Państwo: Stany Zjednoczone Ameryki Północnej

Wiek: 19 lat

Data urodzin: 4 lipca (Dzień Niepodległości obchodzony na uczczenie ogłoszenia Deklaracji Niepodległości przez Ojców Założycieli z dnia 4 lipca 1776 r.)

Szef: Franklin Delano Roosevelt (Został wybrany na prezydenta w roku 1933, rządzi z ramienia Partii Demokratycznej, wprowadził Nowy Ład i obecnie podnosi państwo z Wielkiego Kryzysu, co nieźle mu idzie)

Strona konfliktu: Neutralny. Alfred jest od końca pierwszej wojny światowej w izolacji, co jest mu bardzo na rękę i nie planuje tego zmieniać bez absolutnego przymusu. Bliżej mu jednak do dawnej Atlanty, niż do państw Osi; taka krew.

Historia państwa: Właściwie, to swą chlubną historię Stany Zjednoczone oficjalnie zaczęły z rokiem 1776, z dniem uchwalenia Deklaracji Niepodległości, ale przecież wcześniej też wiele się działo. Przyjmijmy więc, że mamy taką Amerykę, co to Europa nic o niej nie wiedziała, aż tu nagle wybrał się Krzysztof Kolumb do Indii, a zamiast tego napotyka nowy ląd, bo albo miał mniej szczęścia, niż Vasco da Gama, albo więcej (zależy, jak na to patrzeć). Gdy już ludzie ogarnęli, że właśnie przypadkowo został odkryty nowy kontynent (największe wydarzenia zaczynają się przypadkiem, dlatego też kolebką Alfreda było szukanie drogi do Indii, proste i logiczne!), zaczęli tam zakładać kolonie. Portugalia i Hiszpania, stopniowo przyłączały się Holandia, Francja i Wielka Brytania, bo każdy chciał coś mieć z takiego tam płata ziemi. To znaczy, wyjątkowego, bo to jest teraz, de facto, częściowo ziemia Alfreda. Koniec końców potęgę pokazali Brytyjczycy, którzy złączyli kolonie na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej i założyli sobie tam Trzynaście Kolonii Brytyjskich. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że wojny brytyjskie z Francją bez udziału ludu się nie rozegrają, tak więc Amerykanie pomagali, ale ich więzi narodowe z Europą stopniowo zrywały się i wyszło, że nie, jednak wolą mieć własną politykę, najlepiej przy okazji też własne państwo. Potem już leciało wydarzenie za wydarzeniem, kolonie wspomagały się i doszło do m.in. znanej wszystkim Bostońskiej Herbatki, kiedy to brytyjska herbata przywitała się z ciemnym, morskim dnem na mocy pragnień Synów Wolności. Brytyjczycy mieli swoje zdanie na ten temat (objawiło się między innymi Pierwszym Kongresem Kontynentalnym). Tak czy inaczej, doszło do Deklaracji Niepodległości. Kilkudziesięciu wybitnych mężów narodu amerykańskiego zebrało się przy stole i godzinami debatowało na temat tego, czy naprawdę należy podjąć podobny krok. Ich głosem-przewodnikiem okazał się pewien stary mężczyzna, którego tożsamości nigdy nie odkryto, a którego krótka acz płomienna przemowa zmusiła Amerykanów do podpisania Deklaracji.

Trwała więc sobie przez jakiś czas rewolucja, która początkowo zdecydowanie była z korzyścią dla Brytyjczyków, ale końcowy sukces odnieśli Amerykanie przy wsparciu Francuzów (którzy dla zasady musieli być przeciwko Wielkiej Brytanii). Pod Yorktown Anglia kapitulowała, a dalej było tylko gorzej dla niej. Cała patriotyczna walka o istnienie nowego państwa zakończyła się we Francji, gdzie na mocy traktatu paryskiego Wielka Brytania uznała niepodległość Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Ot, powstało więc sobie nowe państewko, które postanowiło odciąć się od sojuszów z Europą. Przyjęło politykę izolacji na zasadzie „handlujemy i tyle”, a że handlować mimo wszystko mieli czym, to państwo znowu takie biedne nie było (acz o wielkim bogactwie i dostatku też nie może być tutaj mowy).

Nie obyło się bez powikłań – Francuzi chcieli mieć w Stanach wielkiego wroga Wielkiej Brytanii, ale jakoś nie wyszło. Wzburzeni Traktatem Jaya zaczęli naciskać na USA. No i doszło do niewypowiedzianej wojny z Francją. Toczone z nią na morzu pojedynki już miały przerodzić się w wypowiedzenie wojny, gdy do władzy doszedł Napoleon, Adams rzucił się łagodzić sytuację i koniec końców skończyło się na traktacie pokojowym.

Było dwanaście lat ciszy (to jest, na terytorium Stanów) i nagle Brytyjczycy postanowili uzyskać na powrót władzę nad Stanami Zjednoczonymi. Już powstrzymam się od opisywania, co się tam dokładnie działo, bo i po co?, zwłaszcza, że skończyło się jednym wielkim niczym. Może oprócz tego, że Stany Zjednoczone miały na czym budować opinie o swojej niepokonanej armii, ale tak naprawdę nikt nic wielkiego tu nie zyskał.

Po owej brytyjsko-amerykańskiej wojnie Ameryka mogła wreszcie swobodnie się kształtować w religiach, poglądach i… partiach politycznych, o które w tym państwie były, są i będą toczyć się spory, bo taki to już kraj, te Stany Zjednoczone. Niemniej, jakoś utrzymywały się we względnej izolacji.

Problemy partyjne sięgnęły zenitu, gdy Abraham Lincoln, zagrażający niewolnictwu Republikanin, został wybrany na prezydenta. Stała się wtedy wojna secesyjna, kilkuletnia, bolesna zarówno dla Unii, jak i Konfederacji, walka o siłę i poglądy. Ku zwycięstwu bardzo długo brnęła Konfederacja, wzniesiona ze stanów południowych, ale bitwa pod Gettysburgiem obróciła losy wojny na korzyść Unii (stanów północnych). Zakończyła się sukcesem tych, którzy popierali Lincolna (niestety, także jego śmiercią w zamachu).

Była ona przełomem, po którym nadeszły Złote Lata Ameryki (ach, nie wiem, jak to dobrze przetłumaczyć). W ciągu trzydziestu lat znacząco wzrosła jej potęga i wreszcie zaczęło powstawać faktyczne mocarstwo, które wyskoczyło z izolacji i zaczęło walczyć m.in. z Hiszpanią na Kubie. Wojna ta odniosła oczekiwany skutek, potęga amerykańska wzrastała sobie dalej we względnym spokoju, aż tu nagle pojawiła się Wielka Wojna. Amerykanie wtrącili się w przedostatnim jej roku, stając po stronie, rzecz oczywista, Atlanty – i niedługo później Atlanta odniosła sukces.

Po tej wojnie wyszli naraz na państwo z największym potencjałem gospodarczym, ale znowu zarzucili imperializm i wrócili do izolacji. Obecnie kraj przeżył już kryzysowe lata Wielkiego Kryzysu i wszystko zmierza ku lepszej przyszłości pod przewodnictwem Roosevelta. Czy jakoś tak.



Charakter: Alfred to młode państwo - nie ma jeszcze dwustu lat. Być może jest to w jakimś stopniu przyczyną tego, iż patrzy na świat przez różowe okulary, wierząc, że teraz będzie już tylko lepiej, a jego państwo będzie wspinało się po kolejnych sukcesach, nie będąc zmuszonym do uginania kolan przed kimkolwiek. Mimo kryzysu, który ogarnął jego państwo w ostatnich latach (a które Nowy Ład zaczął już powoli łagodzić), Alfred jest świadomy faktu, iż stanowi kraj o ogromnym potencjale gospodarczym i stara się go rozwijać, nie zważając na krytykę „sztucznego narodu” ze strony jakiegokolwiek innego kraju - de facto jest już jednym z najsilniejszych państw na świecie, bardzo dobrze rozwiniętym militarnie. Jego nadrzędnym celem jest właśnie obrona Stanów Zjednoczonych, ale zarzucił już próby mieszania się w konflikty Europy, Afryki, Azji czy innego cholerstwa, rezygnując także z imperializmu.

Od roku 1918 postanowił, że już mieszać się nie będzie, bo szkoda na to czasu (i nic to, że po Wielkiej Wojnie wyszedł na państwo o największym potencjale gospodarczym, ten wynik wcale go nie zadowolił, bo przecież ciągle mogło być lepiej). Z tego powodu nie wplątał się w całe to bagno z Ligą Narodów (mimo, że to on zasugerował jej powstanie, ale co tam!).

Mówiąc wprost, można go dość płytko określić ignorantem - jednakże tylko patrząc na jego stosunki ze światem poza Stanami. O swoją Amerykę troszczy się bowiem szczerze, uwielbia ją i w sumie jego stosunek do swojego państwa można porównać do zachwyconego, młodego ojca, zapatrzonego w swoją uroczą córeczkę w różowej sukieneczce. Możliwe nawet, iż ma leciutką obsesję na punkcie wszystkiego, co powiązane z amerykańskim patriotyzmem - jest jednym z tych ludzi, którym łezka kręci się w oku, gdy słyszą swój hymn narodowy, i zawsze uśmiecha się szerzej, gdy widzi gdzieś swoją flagę. Reasumując, o ile w sprawach zewnętrznych jest ignorantem, o tyle USA - zawsze i wszędzie pierwsze miejsce w jego sercu. I nie traktuje tu kraju jak „siebie”, ale jak oddzielny byt, będąc z niego dumnym za wszystkie osiągnięcia, zwycięstwa i, słowem, potęgę. Podobnie i ma obsesję na punkcie swoich ludzi - w towarzystwie Amerykanów czuje się świetnie, jest otwarty i wesoły (a i oni jakoś zawsze odbierają go pozytywnie), przy ludziach z zagranicy odsuwa się nieco na bok i może i nadal będzie gadał i się uśmiechał, ale równocześnie pozostanie w pewien sposób „zamknięty” od innych. Stan ten utrzymuje się zarówno przy normalnych obcokrajowcach, jak i innych personifikacjach (na Anglii się przejechał, Francja zjednał go sobie Statuą, ale, choć to relacja znacznie lepsza, niż z Anglią, to i tak średnia; wyjątek od zasady stanowi Kanada, którego Alfred akceptuje i lubi).

Jeśli natomiast idzie o władze państwa - prezydent, niezależnie jaki, zaskarbia sobie samym byciem prezydentem ogromny szacunek Alfreda i tak naprawdę jest on jedyną osobą, przed którą Ameryka umie skłonić głowę bez ironii. Tak więc jak chcesz zobaczyć pokorę Alfreda, zostań prezydentem Stanów Zjednoczonych, nie ma zmiłuj. Ale wcześniej musisz przejść dość długą polityczną drogę i przejażdżkę po wszystkich czterdziestu ośmiu stanach, by zjednać sobie serca narodu.

[Boże, przepraszam za ten opis, ale jestem beznadziejna w podsumowywaniu cech bohatera. Zdecydowanie lepiej wychodzi mi to przez treść.]



Wygląd: Młodzieniec, o wyglądzie, jak wyżej, osoby dziewiętnasto- czy też dwudziestoletniej. Ma intensywnie niebieskie oczy, skryte przez niewielką wadę ujemną za okularami w prostokątnych (zupełnie nietypowych i podejrzanie wyglądających jak na okres historyczny) oprawkach; jasne, zmierzwione i niedługie włosy i to „coś” w sobie, co wyróżnia go z tłumu nawet, jak nie robi nic szczególnego. Poza tym jest dość wysoki i dobrze zbudowany.



[I przepraszam za dziwną czcionkę. Tak to jest, jak człowiek najpierw wszystko w wordzie pisze.]
Poprawiona czcionka

Statystyki:

Dyplomacja - 5 pkt.

Inteligencja - 10 pkt.

IC - 20 pkt.

Wojska Lądowe - 5 pkt.

Marynarka Wojenna - 10 pkt.

Siły Powietrzne - 15 pkt.


Ostatnio zmieniony przez Stany Zjednoczone dnia Wto Lis 13, 2012 8:49 pm, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Go down
Prusy
Admin
Prusy


Imię : Gilbert
Nazwisko : Beilschmidt
Kraj : Ostpreußen
Strona konfliktu : Państwa Osi
Szef : Adolf Hitler
Liczba postów : 51
Join date : 22/03/2012

'Cause there ain't no doubt, I love this land - God bless the USA! Empty
PisanieTemat: Re: 'Cause there ain't no doubt, I love this land - God bless the USA!   'Cause there ain't no doubt, I love this land - God bless the USA! I_icon_minitimeWto Lis 13, 2012 8:28 pm

AKCEPT

Przyznaję 65 punktów do rozłożenia.

Nie zapomnij o avku.
Powrót do góry Go down
 
'Cause there ain't no doubt, I love this land - God bless the USA!
Powrót do góry 
Strona 1 z 1

Permissions in this forum:Nie możesz odpowiadać w tematach
Proelio :: Administracja :: Rekrutacja :: Karty Postaci-
Skocz do: